stycznia 15, 2019

Recenzja lliteratury urodowej, cz. 7 - VICTORIA TSAI Rytuał Gejszy. Japoński sekret promiennej cery.

Czas na recenzję kolejnej książki, która została już zczytana przeze mnie od deski do deski.
Kolejne, co do której miałam spore oczekiwania. I jak wyszło?....

Przy okazji, poprzednie recenzje macie pod tymi linkami:
Chizu Saeki - Sekrety urody japońskich kobiet
lek. Izabela Lenartowicz - Skin doctor. Biblia zdrowej cery. 

Wracamy do dzisiejszej książki. 
Autorka jest założycielką i CEO firmy Tatcha - marki urodowej, opierającej swoje kosmetyki na najlepszych japońskich tradycjach pielęgnacyjnych. W Kioto poznała gejsze, które przekazały jej tajemnice ich pięknej cery i tradycyjne rytuały.
Z tego, co kojarzę Tatcha całkiem nieźle sobie radzi na amerykańskim rynku, jest zresztą dostępna tam w Sephorach. Kosmetyki marki mają przyjazne składy, bardzo ładnie są też opakowane, ale należą raczej do tych luksusowych. Cenowo stoją na równi z koreańskim The History of Whoo i japońskim SK II. Doliczając do tego jeszcze cło....🙀


Książka na pierwszy rzut oka sprawia bardzo ładne wrażenie, bliskie memu sercu. Piękne grafiki i akwarele, czcionka przemyślana, kolory stonowane...Aż chce się ją mieć. 
A co z treścią?
Książka niby ma 127 stron, więc nie należy do tych najcieńszych, ale odejmując sporo grafik, a także ścieśniając tekst w jednolitą czcionkę, sądzę, że wszystkie informacje zmieściły by się na najdalej pięćdziesięciu stronach.
Ciekawą informację autorka zawiera juz na początku, mówiąc, że często sięga do dziewiętnastowiecznego dzieła 都風俗化粧伝 (Miyako Fuzoku Kewai-den), w którym są zawarte informacje o pielęgnacji ciała zarówno pod względem kosmetycznym, jak i medycznym. 
Szukałam tłumaczeń tej pozycji po angielsku, niestety na nic nie natrafiłam. A obawiam się, że nawet znając jako tako japoński nie będę w stanie go przetłumaczyć, bo język epoki Edo pewnie znacząco różnił się gramatycznie od obecnego, co wnioskuję po historii naszego języka. Próbowaliście czytać oryginały osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych traktatów? 😺

I teraz czas na krótki rachunek sumienia.  
Czytając po raz pierwszy tą książkę pomyślałam sobie "Boże,  znowu strata pieniędzy. Niby jakieś info tam są, ale to za mało zdecydowanie, żebym uważała ją za dobrą pozycję".
Teraz przeczytałam ją po raz drugi (przypomnienie przed recenzją) i popatrzyłam na nią zupełnie nowymi oczami. 
Wiecie jaki jest kłopot z jej odbiorem? Przez moje "zachodnie" myślenie. 
Książka Charlotte Cho łopatologicznie podaje przepis na własną skórę, tak samo jak większość naszych polskich pozycji. Przyzwyczaiłam się, że mam wszystko podane na tacy, że nie muszę myśleć za bardzo przy pielęgnacji.
     Ostatnimi czasy jednak, ucząc się (przynajmniej starając się uczyć 😹) japońskiego, siłą rzeczy zagłębiam się w historię i kulturę kraju. Ta książka jest przykładem japońskiego myślenia o pielęgnacji. Myślenia o sobie, o tym, że na wszystko potrzebny jest czas i wyciszenie, o minimalizacji kosmetycznej i korzystania z dostępnych składników w domu, jak np: mąki ryżowej (można ją dostać w sklepach z orientalną żywnością, jak ktoś, tak jak ja często pichci japońską lub koreańską kuchnię, to na pewno ją ma w szafce), by oczyszczać twarz, oleju kameliowego - pozyskiwanego z gat. Camellia Kissi (to normalny olej używany w kuchni japońskiej), sproszkowanych pereł czy jedwabiu (no dobra tu już trzeba by było się postarać). 
W książce znajduje się krótki przewodnik, jak rozpoznać swoją skórę, ale także psychologiczne spojrzenie na typ dbania o nią. 
A potem jest krótki samouczek. Ciekawy samouczek. Coś Wam zacytuję:
" Na Zachodzie na ogół myślimy o złuszczaniu jako o czymś, co wykonuje się raz w tygodniu, jednak łagodny enzymatyczny środek złuszczający jest kluczowy dla wymiany i odnowy komórek. Jeśli czujesz potem napięcie lub pieczenie skóry, to znaczy, że używany przez Ciebie kosmetyk jest zbyt silny. Skóra powinna stać się czysta, miękka i gładka. " 
    Wymienione są też rośliny i składniki, które były opisane już w Miyako Fuzoku Kewai - Den i przetrwały próbę czasu nadal będąc w użyciu, a także akcesoria i kosmetyki japońskie, które mają je w składzie.
Oprócz tego mamy dwa przepisy kuchenne, króciutko o pielęgnacji ciała (moim marzeniem jest móc kiedyś skorzystać z onsenów - kąpieli w gorących źródłach) i na koniec "życiowe lekcje gejszy", które rzeczywiście mogłyby się przydać wielu z nas.
Bo ile osób, zwłaszcza w wieku nastoletnim pomyśli, że hasło "kochaj swoje niedoskonałości" jest lekcją, którą powinni opanować?...

   Podsumowując:
Książka Victorii Tsai nie jest na pewno dla osób, które chcą szybko i "na wczoraj" znaleźć przepis na idealną skórę. Żałuję też, że nie ma w niej żadnego przykładu kosmetyku, chociażby z Tatcha (co zresztą w swoim czasie zjechałam w filmie recenzującym). 
  Jednakże po kolejnej lekturze zaczęłam doceniać inny styl myślenia i spojrzenie na pielęgnację z drugiej, niby bardziej oczywistej, a jednocześnie bardziej niedocenianej strony.
Zaczynając ten tekst miałam napisać, że książki nie polecam, jednak teraz powiem zupełnie coś odwrotnego.
Polecam. Polecam całym sercem, polecam się w nią dokładnie wczytać, przeczytać ją raz, drugi, trzeci. Za każdym razem znajdziecie w niej coś nowego, coś niby oczywistego, ale takiego do przypomnienia. 
Nie żałuję wcale, że ją kupiłam.


PS: Testowałam dzisiaj mąkę ryżową. Myślę, że po wykończeniu obecnych zapasów peelingowych, żadne inne nie będą mi potrzebne - chyba, że przyjdzie mi do głowy coś testować. Mąka sprawdza się w tej roli doskonale 😼

Brak komentarzy: