października 17, 2017

Przemyślenia po roku stosowania koreańskiej pielęgnacji.

     Minął już rok od czasu gdy założyłam blog, a trochę więcej czasu minęło, od kiedy w ogóle zainteresowałam się koreańską pielęgnacją. Czy przez ten czas coś się zmieniło u mnie w tym temacie?....

(uaktualnienie 03.02.2022)

    Koreańskie kosmetyki zajmują u mnie dość sporo miejsca. Od dłuższego czasu wybieram, przebieram, szukam i testuję, mając nadzieję, że dzięki nim poprawię stan swojej skóry.
W końcu każdy/każda z nas chciałby mieć skórę jak po Photoshopie – gładką, promienną, bez przebarwień, skaz, blizn i trądziku. Niestety, bardzo rzadko się to zdarza, a jeżeli już ktoś może się taką cerą pochwalić, może czuć się wybrańcem losu. 😉Zwykle mamy jakieś „ale” do stanu swojej skóry.
   No ale po pierwszym zachłyśnięciu się kolorami i zapachami, dostępnymi na zagranicznych platformach sklepów on line, przyszedł czas na spojrzenie wstecz i podsumowanie swojej wiedzy odnośnie pielęgnacji.

Początki w świecie koreańskiej pielęgnacji

     Początkowo kupowałam kosmetyki losowo, kierując się tylko marketingowymi opisami. Rezultat był łatwy do przewidzenia – półki zawalone tanimi, kolorowymi kosmetykami, które w większości tylko wyglądały, natomiast w działaniu zachowywały się dość marnie, a na pewno nie zadowalająco. Zdarzyły się też kosmetyki z Alieexpress (do czego się przyznaję, niestety) -  na szczęście tylko dwa, ale były bohaterami początkowych wpisów.  
W zasadzie nic złego mi nie zrobiły – ba, z olejku do mycia twarzy byłam naprawdę zadowolona, ale nigdy więcej nie powtórzyłam tego błędu i staram się trzymać z daleka od Ali, jeżeli o strefę kosmetyczną chodzi. 

"Sekrety urody Koreanek" - słynne 10 kroków.

    Chwilę później zaczęłam stosować „dziesięć kroków” według przepisu Charlotte Cho
"Sekrety urody Koreanek" to książka, która szturmem zdobywa serca osób dbających o pielęgnację skóry, pokazująca, że makijaż może być, ale nie musi, za to piękna skóra to podstawa. Przeczytałam ją od deski do deski....Ale nie do końca zrozumiałam, albo potraktowałam ją zbyt dosłownie.
Pierwszy błąd  - jakoś nie przyszło mi do głowy, że warto by było poczekać, aż jeden kosmetyk się wchłonie, a nie ładować jeden po drugim na skórę… Choć jak tak myślę, pewnie jakiś wpływ miało na to hasło, że na te 10 kroków wystarczy w zupełności 10 minut.
  Od razu mówię – NIE.
10 minut nie wystarczy, zwłaszcza, jeśli się używa masek w płachcie. Na nie same potrzeba co najmniej 15-20 minut a gdzie reszta?...
    Następnym błędem było pakowanie na twarz absolutnie nieprzemyślanej linii pielęgnacyjnej. Nie wszystkie składowe da się używać razem, co już wspomniałam chociażby we wpisie o użyciu witaminy C. Kombinując w ten sposób narobimy sobie więcej szkód niż pożytku, więc każda, podkreślam KAŻDA pielęgnacja musi być solidnie przemyślana. Przede wszystkim warto solidnie przysiąść i wypisać sobie wszelkie niedostatki naszej cery, pomyśleć, z czego może to wynikać, przeanalizować wszystko łącznie z dietą i miejscem naszej pracy, a potem  zrobić listę pielęgnacyjną, (zwłaszcza przed zakupami) i się jej trzymać.

 Trzeci błąd - wynikający poniekąd z dwóch poprzednich, to brak podstawowej chociażby wiedzy o składach, składnikach i ich działaniu. 
Od razu mówię, nie każdy musi być alfą i omegą w tym temacie. Nie każdy musi być chemikiem, który widząc nazwę łacińską składnika od razu wie, jak działa i z czym działa najlepiej. Ale podstawy są po prostu niezbędne. 
Jeżeli masz wrażliwą skórę, raczej nie użyjesz niczego, co ma w składzie olejek z drzewa herbacianego czy alkohol. Tłusta skóra? Uważaj z bardzo odżywczymi kosmetykami, mającymi skład bogaty w oleje. Nie jesteś pewna, czy skład jest warty swojej ceny? Z pomocą przychodzą strony skincarisma i cosdna, które rozkładają składy kosmetyków na czynniki pierwsze, warto też zaobserwować. Dobrą robotę też robią dziewczyny z bloga piggypeg czy świetny kanał W Krainie Składów.  
  Teraz każdy zakup kosmetyczny z Korei lub Japonii konsultuję z cosdna lub skincarisma, gdzie składy kosmetyków są poddane analizie.  Bardzo wygodne strony, która oduczyły mnie kupowania tylko ze względu na ładne opakowanie.

Czy  kurczowo trzymam się formuły "10 steps"?

     Oczywiście, że nie. Nie widzę potrzeby odwalania ich rano, kiedy moja skóra wymaga tak naprawdę tylko przygotowania pod makijaż. Na pewno ją myję, żeby usunąć nocny brud, sebum, etc., ale nie używam dwustopniowego oczyszczania. Pianka/żel w zupełności wystarczy, więc jeden punkt już odpada.
    Maska w płachcie rano? Jeśli masz czas, a maska ma energizować skórę to ok. Ja z reguły go nie mam. Kolejny krok w tył.
    Peeling? Raczej nie co dzień, ale raz na jakiś czas, więc jeden krok na parę dni odpada. Poza tym jeśli dobrze poszukać można trafić na delikatną glinkę - peeling, który może zastępować piankę, np: NEOGEN,  albo żel myjąco-peelingujący typu gommage z MIZON.
Toner zawsze (należę do tych, którzy uważają, ze jest ważnym podpunktem), ale jeśli Twoja esencja ma wodnistą konsystencję, czemu nie stosować jej zamiennie?
No i krem nawilżający, jeśli trafisz ma taki ze sporym filtrem UV, masz już dwa w jednym. Jak widać można mocno skrócić poranny rytuał.

   Do tego tak naprawdę to od Ciebie zależy, ile „kroków” zrobisz. Możesz zrobić trzy, możesz zrobić trzynaście. Wszystko zależy od tego, jaki masz typ skóry, ile pielęgnacji ona potrzebuje, ile masz czasu, albo czy po prostu lubisz takie rytuały.
     Nie bądź niewolnikiem książkowych nakazów - kombinuj, mieszaj, sprawdzaj. Pielęgnacja skóry ma być dla ciebie przyjemnym rytuałem, a nie obowiązkową i upierdliwą koniecznością.
Tak samo kosmetyki. Nie masz ochoty kupować z Korei? Ok, jestem pewna, że sporo polskich firm ma do zaoferowania fajne kosmetyki, które możesz dopasować sobie do swojego rytuału. Wybieraj i przebieraj, jesteś świadomym konsumentem.

Takie to moje przemyślenia po paru latach korzystania z dobroci azjatyckiego kosmetycznego rynku.

     I jeszcze jedno: jeżeli ktoś kiedykolwiek Wam powie, że TYLKO koreańskie/japońskie kosmetyki są jedynymi zgodnymi z konstytucją, które mogą być używane do azjatyckiej pielęgnacji, od razu darujcie sobie słuchanie tej osoby.
 Absolutnie nie ma takiego przymusu. Nie chodzi o to z jakiego kraju jest kosmetyk i ile milionów monet kosztował. Chodzi o to, czy Wasza skóra go akceptuje i ów kosmetyk robi dla niej to coś dobrego. Jeżeli ten ktoś nadal się upiera, to znaczy, że nie rozumie istoty azjatyckiej pielęgnacji. 😊

A Wy, jakie macie zdanie na ten temat? Chętnie je poznam :)





Brak komentarzy: