lutego 28, 2022

Czyściec kolorowych kosmetyków, cz.2 - Cienie i palety cieni

 Kiedyś lubiłam bawić się kolorami na powiekach. A dziś?....

A dziś zdecydowanie nadszedł dzień, że niektóre z moich kosmetyków muszą mnie w końcu opuścić.
Po omówieniu kosmetyków do makijażu twarzy, nadszedł czas na przebranie cieni i palet cieni. Spory przesiew już zrobiłam jakiś czas temu, o czym pisałam w tym poście. Dzisiaj to raczej pozostałości tego, co jeszcze się uchowało po kątach. Jednak, jeżeli już od długiego czasu ani nie sięgam po te kosmetyki, ani nawet nie spoglądam w ich stronę, to chyba znak, że należy je upłynnić.
... Chociaż o dziwo, z trzema jednak nie potrafię się rozstać...

Bardzo duża paleta cieni, co sprawia, że jest raczej do użytku domowego. w podróżach jest dość nieporęczna. To upgrade palety z 1998 roku - dziesięć cieni dostało swoje nowe wersje. Cienie są mocno napigmentowane, pachną czekoladowo, a ich kolory są dość intensywne, co sprawia, że paleta przeznaczona jest raczej do mocniejszego makijażu. Choć, jakby się uprzeć, zwykły dzienniaczek nudziakowy też może wyjść. Jednak ja już od dłuższego czasu stronię od tak intensywnych i kolorowych makijaży, wolę bardziej stonowane. Tym samym paleta wędruje dalej. 

2. MAKEUP REVOLUTION One Milion
W zasadzie nie mam do niej żadnych większych zastrzeżeń. Dobrze się trzyma, ma fajne i dość wyraziste kolory, do tego dostałam ją chyba za jeden grosz przy okazji zakupu dwóch innych palet MUR. Tyle, że na przestrzeni lat zauważyłam, że jej trwałość jest poprawna. Nie jakaś super, ale poprawna. Niby się trzyma i nie mam za bardzo z nią problemów....Ale jednak po pracy z różnorodnymi cieniami, czegoś mi tu brakuje. 

3. LOVELY Candy Box
Malutka, podręczna paletka z jasnymi kolorkami. Sympatyczna, poprawna, na co dzień wygodna. Jednak dla mnie trochę za delikatne nasycenie. Ta paletka bardzo mocno kojarzy mi się z niewinnością i dziewczęcością i jeżeli miałabym ją komuś polecić, to widzę ją w delikatnych makijażach nastolatek. 

4. INGLOT, MY SECRET, MYSTIK, GLAM SHOP
Zbierania cieni w paletce magnetycznej Inglota (7 turbotów z GS w dolnym prawym rogu paletki, 3 prostokątne to Inglot, 6 okrągłych z Mystik, dwa duże okrągłe [chyba] z My Secret, reszty nawet nie kojarzę), dwa pojedyńcze cienie Mystik. 
O jakości turbotów krążą już legendy w świecie beauty i ja sama też złego słowa powiedzieć nie mogę. Po prostu przestałam już używać takich świecidełek. Co do reszty - Inglot ma trwałe matowe cienie, reszta też nie jest zła. Tak samo jak wyżej - kwestia kolorystyki. 

5. KIKO MILANO
Firma, która u nas jest chyba mocno niedoceniana. W swoim czasie na swoim kanale dużo o niej mówiła Kasia - Kitulec, również ze względu na wieloletnią pracę w sklepie Kiko. Jednak mimo wszystko informacje o niej gdzieś giną, a szkoda, bo jest to jedna z najlepszych firm kosmetycznych drogeryjnych. Cienie w zasadzie pracują same, nie trzeba trudu, by się pięknie rozblendowały. Trwałe, intensywne, cena całkiem przyziemna. Jeżeli nie próbowaliście nic z tej marki, polecam się zainteresować. 

6. Pigmenty KOBO, MY SECRET
I to jest coś, co po namyśle postanowiłam sobie zostawić. Pamiętam, że kiedy je kupowałam były piekielnie tanie - za pigmenty My Secret zapłaciłam coś koło 8 zł w promocji. Nałożone na klej do brokatu wyglądają pięknie i iskrzą jak trzeba. Ja znacznie częściej używam ich do rozświetlenia kącika w oku - nadają ładnego blasku i się trzymają. 

7. SWEETS-SWEETS 
Japoński cień w kremie, o którym całkowicie zapomniałam. Dostałam go kilka lat temu w boxie subskrypcyjnym z japońskimi kosmetykami. W zasadzie jest to błyszczący cień w szampańskim kolorze, również dobry do rozświetlania kącików wewnętrznych, jednak ja po prostu nie jestem przyzwyczajona do cieni w kremie. Poza tym jest on dość delikatny w blasku, więc to chyba nie do końca moja preferencja.
A myślę, ze po kilku latach nieużywania go nałożenie go w okolice oka mogłoby skutkować alergią albo czymś podobnym. 

W zasadzie wszystkie te kosmetyki, które wymieniłam są całkiem dobre jakościowo. nie mogę narzekać ani na utrzymywanie się, ani na pigmentację. Jedne mają ją lżejszą, drugie większą, ale wiele zależy od ceny, jak i od tego, czego tak naprawdę od nich oczekujemy na co dzień. 
   Ja osobiście dotarłam do tego momentu, że potrzebuję przewietrzenia szuflady i usunięcia tych kosmetyków, których po prostu już nie używam. W ciągu lat zmieniły mi się potrzeby, preferencje kolorystyczne i wymagania. Dlatego - mimo, że każdy z  tych cieni zasługuje na uwagę - u mnie zwyczajnie już zakończył swoją posługę.

Idzie wiosna - dajcie znać, czy Wy też planujecie przewietrzenie swojej kolorówki. 😉

Brak komentarzy: