września 04, 2018
Japoński beauty box - edycja wrzesień '18
Lubicie boxy?Bo ja bardzo, ale muszą być to mocno przemyślane boxy i najlepiej te wpisujące się w moją pasję, jaką są nowinki kosmetyczne z Japonii lub Korei Płd. Myślę, że to najlepszy sposób na poznanie kosmetyków, których samemu by się nie kupiło, a w takim boxie jednak coś zaskakuje.
Z pudełkami kosmetycznymi zaczęłam przygodę parę ładnych lat temu, kiedy dowiedziałam się o ShinyBox. Zamówiłam ich parę, z biegiem czasu jednak stwierdzałam,że są coraz mniej ciekawe, do tego europejska pielęgnacja nie wciągała mnie jakoś zbytnio. Już wtedy zaczęła mi w głowę wchodzić koreańska. Znalazłam więc box koreański i.... głupio wyszło, że kiedy zamówiłam - była to jedna z najmniej ciekawych edycji. Fakt, że dotarł do mnie Pyunkang Yul, o którym pisałam ostatnio i płatki Petitfee (tu wpis), ale szału zbytnio box na mnie nie zrobił, poza tym rynek koreański w zasadzie jest mi już znany. No i potężnym minusem była cena - zapłaciłam za nie koło 38 $ i dopiero po opłacie (gdy zobaczyłam info sms-em z banku) dotarło do mnie, że pudełko leci z USA, co oznaczało dodatkowe 20$ za przesyłkę. To było moje najdroższe w życiu pudełko i okazało się, że zawartość wcale nie była tego warta.
Wysyłane jest z Tokio co miesiąc na cały świat. Znajduje się w nim od pięciu do siedmiu przedmiotów kosmetycznych i może to być coś z pielęgnacji twarzy, ciała lub włosów, kolorówki lub przydatnych narzędzi. Wszystko sygnowane pochodzeniem z Kraju Wschodzącego Słońca.
Ja złożyłam zamówienie w okolicach dziesiątego sierpnia i mniej więcej po trzech tygodniach pudełko dotarło do Polski. Na yt jest już film z jego otwarcia. Jest w nim błędne info, że czekałam ponad miesiąc, ale przy edycji już nie chciałam tego usuwać. Trzy tygodnie - tyle mniej więcej się czeka.
Ten post powstał już po ponad tygodniu cieszenia się zawartością, więc przedstawiając zawartość, przy okazji mogę zrobić mini recenzje.
Wobec tego - co znajdowało się w sierpniowej edycji?
Zacznijmy od narzędzi kosmetycznych.
Pierwsze, co wystawało z pudełka to żółciutka jak kurczaczek zalotka do rzęs. I w zasadzie tak samo malutka. Jest całkowicie plastikowa, ma zapasową gumkę przemyślnie ukrytą w podstawie....I w zasadzie tyle, bo cóż więcej można napisać o zalotce?
Drugim narzędziem jest syntetyczny, płaski pędzel z "syrenim" trzonkiem. Ani nie przepadam za tęczowymi błyskotkami, ani za dziwnym trendem ryb i jednorożców jeśli chodzi o narzędzia kosmetyczne. Myślałam też, że nie przepadam za płaskimi pędzlami, co zresztą mówiłam też w filmie. Jednak, o dziwo, pędzel okazał się zaskakująco wygodny w aplikacji różu i rozświetlacza. Kto wie, może zostanie jednak moim ulubieńcem?....
I nadeszła pora na pielęgnację - tu mamy dwóch przedstawicieli.
Pierwszym z nich jest Honey Oil Pack od IDA LABORATORIES (i tu kolejny mój błąd filmowy, bo Country & Stream, który podałam jako firmę, to w rzeczywistości nazwa serii. Ech, te kilometrowe nazwy...😆). Jest to cukrowy peeling na bazie olejów i esencji. I teraz - ja nie wiem jak Japończycy i Koreańczycy to robią, ale ich peelingi cukrowe zdecydowanie bardziej mi podchodzą niż nasze. Cukier jest znacznie bardziej zmielony, nie jest taki ostry, a cała ta otoczka olejowa (zarówno tu jak i w moim ulubionym peelingu od SkinFood, o którym pisałam tu) jest znacznie bardziej łagodząca, i nie sprawia wrażenia, jakby zaraz miała zapchać skórę. Tutaj akurat film olejowy zostaje na skórze i zawsze pozbywam się go pianką z CosRX, ale to, jaka po nim skóra pozostaje miękka, delikatna i wygładzona- to poezja. Żadnych górek, grudek, nic. Normalnie, jak przysłowiowa "pupa niemowlaka". Bardzo mi podpasowało.
Ostatnim, a właściwie ostatnimi kosmetykami są maski w płachcie. Teoretycznie jest jedno opakowanie, ale znajduje się w nim dziesięć masek, nasączonych esencją ryżową. Do tej pory tylko Welcos mi się sprawdzał. To kolejna firma, której maski u mnie działają nawilżająco, odprężająco i lekko rozjaśniająco. Dokładna nazwa to IAC- LABO Ryżowe maski w płachcie (nieskomplikowane). Co bardzo mi się podoba i co zauważyłam w zasadzie tylko w japońskich maskach, to fakt, że w jednym opakowaniu jest więcej niż jedna sztuka. Przyznaję, że w koreańskich tego nie widziałam, a w japońskich parę razy się zdarzyło. Jest to plus.
Tak własnie prezentuje się zawartość wrześniowej edycji. Podoba się Wam? Bo mi bardzo.
Pudełko można zamówić pod tym adresem: http://fbuy.me/j_dUR i przy skorzystaniu z tego linku macie 5 $ zniżki na pierwsze pudełko!!!
W zależności od tego, jaki wybierzecie czas subskrypcji, płacicie różną sumę, najbardziej podstawowa, comiesięczna wynosi 29.99$, dostawa jest bezpłatna.
Zainteresowałam Was boxem z Japonii? 😉
Brak komentarzy: